Jeśli ktoś miałby mnie zapytać jakim trenerem jestem, to pewnie zacząłbym od tego, że jestem trenerem force free. Co to dla mnie znaczy? Wyjaśniam poniżej w dużym skrócie.
W mojej filozofii force free fundamentami są wzmocnienie pozytywne oraz zarządzanie, a naczelną zasadą jest dbanie o dobrostan psa. Reszta to konsekwencje.
Bawię się z psami w sport. Wierzę, że rodzaj aktywności, który uprawiamy jest dla moich psów pod wieloma względami dobry (stymuluje je fizycznie i psychicznie, zaspokaja popędy itd.), ale nie da się ukryć, że to co robimy, kiedy robimy i jak robimy, jest konsekwencją mojego wyboru. Mając na uwadze dobrostan moich psów, dbam o to, żeby trening w którym biorą udział był dla nich maksymalnie satysfakcjonujący i żeby ich uczestnictwo w nim nie wynikało z przymusu, tylko ich decyzji, która nie jest motywowana przez ograniczanie ich zasobów (palenie miski, trzymanie w klatce itp.) tylko chęć robienia wspólnie czegoś fajnego.
Podczas naszych wspólnych aktywności moje psy przejawiają szereg zachowań, które bynajmniej w danej sytuacji nie są dla nich oczywiste / naturalne. Żeby te zachowania się pojawiły aranżuję sytuację treningową, w której interesujące zachowanie pojawia się w sposób naturalny, a następnie wzmacniam je (zwiększając prawdopodobieństwo wystąpienia w przyszłości) za pomocą czegoś co pies uważa za wartościowe. To może być jedzenie, zabawa, węszenie po krzakach, aport itp. Pokazuję moim psom, że interesujące mnie zachowanie prowadzi do czegoś dla nich miłego dbając o to, żeby wystąpienie alternatywnego zachowania było bardzo mało prawdopodobne. Zarządzam sytuacją treningową i wzmacniam pozytywnie. Następnie stopniowo komplikuję sytuację treningową, dbając o to by cały czas pies podejmował właściwą z mojego punktu widzenia decyzje, aż w końcu interesujące mnie zachowanie będzie pojawiało się także w sytuacji docelowej.
Jeśli oczekuję od mojego psa siedzenia aż do mojego zwolnienia w sytuacji w której rozlega się strzał, a w wodzie ląduje kaczka, to treningu od tej sytuacji nie rozpoczynam. Żaden pies tego nie udźwignie - naturalnym zachowaniem będzie zerwanie i ruszenie do wody. Żeby nauczyć mojego psa pozostania w miejscu mogę zacząć od sytuacji znacznie prostszej, w której pies siedzi i znacznie mniej ekscytujący przedmiot (np. dummy) jest położony w ciszy na lądzie. Jeśli dostatecznie mocno wzmocniłem w moim psu siedzenie, powinien zachować się w tej sytuacji tak jak mi zależy, czyli pozostać w miejscu aż do zwolnienia. Nagrodą dla mojego psa może być sama możliwość pościgu do przedmiotu, może też oczekiwać jakiejś gratyfikacji w postaci jedzenia. Otrzyma ją tak długo, jak będzie oferował zachowanie mi odpowiadające. W innej sytuacji, dummy zamiast położone zostanie rzucone. Na początku blisko, a potem dalej. W którymś momencie dołożymy strzał, zamienimy dummy na kaczkę, przeniesiemy się do wody (przy czym zrobimy to w takiej kolejności, żeby pies odnosił sukcesy - podejmował decyzje prowadzące do nagrody). Efektem końcowym będzie to, na czym zależało mi od początku.
W treningu force free psów nie sposób używać wyłącznie wzmocnienia pozytywnego (brak nagrody za niewłaściwe zachowanie, to jakby na to nie patrzeć kara negatywna). Chodzi w nim o zarządzanie tak treningiem, używając wszelkich możliwych środków, żeby wzmocnienie pozytywne występowało jak najczęściej, a inne składowe "kwadratu wzmocnień" tak rzadko, jak to tylko możliwe. Ucząc chodzenia przy nodze Lucka, czy Terci nie musiałem w ogóle korzystać z otoka. Pracując natomiast ze Staszkiem i Rajotem, wychodziłem na plac ze smyczą i szelkami w początkowych etapach nauki - zanim oboje zrozumieli, że spędzenie chwilki przy nodze da im otwartą drogę do buszowania po krzakach, co było dla ich niedojrzałych mózgów absolutnym priorytetem. Nie był o potrzeby stosowania smyczy w domu, czy na hali, ale środowisko naturalne ich przerastało totalnie i gdyby nie smycz nie zwróciliby nawet na mnie uwagi. Smycz minimalizowała prawdopodobieństwo ich zniknięcia w krzakach i pozwalała na wzmocnienie kontaktu. Nie posunąłbym się jednak do stosowania szarpania smyczy, czy użycie obroży elektrycznej w momencie, gdy pies wychodzi przed nas. Podobnie nie posunąłbym się np. do darcia się na psa za zerwanie do aportu. Jeśli już, to użyłbym w trudnej sytuacji smyczy, czy woditka do powstrzymania psa, a gdyby do zerwania doszło, przeanalizowałbym sytuację i uczynił ją zapewne w przyszłości prostszą dla psa.
Ważną konsekwencją stosowania się do moich zasad jest dbanie o jasną obustronną komunikację między mną a psem. Stawia to wysokie wymagania wobec mnie jako opiekuna i robię wszystko, żeby tym wymaganiom sprostać. Biorę też na siebie pełną odpowiedzialność za to co się dzieje na treningu i w jego wyniku. Planuję, analizuję i prowadzę trening tak, żeby uzyskiwać oczekiwane przeze mnie efekty, dbając przy tym o to, żeby pies był zadowolony z naszej wspólnej aktywności i nie był narażony na niepotrzebny stres, czy wysiłek. To nie jest prosta sprawa, wymaga sporo wiedzy o metodach treningu, ale również o psie i o sobie. Czasami popełniam karygodne błędy np. wyjdę na trening wkurzony przez nastoletniego syna, kiepsko zarządzam psem, a potem go opieprzam za niewłaściwe zachowania. Zdarza się to bardzo rzadko, dbam o to, ale czasem się zdarza. Traktuję taką sytuację zawsze jak swoją treningową porażkę i i nigdy, ale to przenigdy, nie próbuję świadomie wykorzystywać takich sytuacji jako uzasadnienia do stosowania przemocy.
Podsumowując swój "manifest", chciałby wyraźnie napisać, że nie miałem tutaj zamiaru oceniać negatywnie metod szkoleniowych stosowanych przez innych. To nie było moim celem. Chciałem wytłumaczyć się ze swoich. Być może ktoś z czytających zechce się do mnie kiedyś na trening wybrać i dobrze, jeśli będzie wiedział z kim i czym będzie miał do czynienia. Nie oznacza to jednak, że przechodzę obojętnie wobec tego co dzieje się na treningach u niektórych szkoleniowców.
Foteczek słodkich piesków tu nie ma, bo nie mam potrzeby sztucznego ocieplania swojego wizerunku w tym ważnym dla mnie kontekście.
Foto w nagłówku wykonała Aleksandra Marć